czwartek, 10 maja 2012

W normie, bez szału: Furia – Marzannie, Królowej Polski

Autorem artykułu jest Dawid Ryszard Josz


Pod koniec lutego ukazał się trzeci, pełnowymiarowy album black metalowego kwartetu, zatytułowany Marzannie, Królowej Polski. To pierwszy od ponad dwóch lat longplay grupy. W międzyczasie doczekaliśmy się kilku płyt, wydanych przez zespoły powiązane personalnie z Furią – FDS, Morowe czy Massemord.

CoverPod szyldem macierzystej formacji Sars (bas), Namtar (perkusja), Voldtekt (gitary) i Nihil (gitary, wokal) nagrali tylko dwie EPki, które mogły w jakimś stopniu stanowić wyznacznik kierunku, w jakim muzycy podążyliby na kolejnym wydawnictwie. Dużo nadziei pod tym względem dała zwłaszcza płytka Halny z jednym, dwudziestominutowym, rozbudowanym i podlanym solidną porcją psychodelii utworem. Okazała się jednak tylko eksperymentem, stylistycznym odskokiem w dyskografii – choć bardzo ciekawym i wciągającym.

Mimo to mam wrażenie, że psychodeliczny pierwiastek zawsze był obecny w muzyce Furii i nie brak go również w świeżym materiale – a nawet jest go jakby więcej. Nihil, jego producent, postanowił najwyraźniej zaskoczyć słuchaczy (i być może siebie samego również), tworząc siedem utworów brzmiących w sposób daleki od studyjnej sterylności. Bliżej tu do brzmienia znanego z pierwszych demówek formacji. Słychać, że jest to efekt zamierzony: kompozycje znacząco nie odbiegają stylem od tego, do czego zdążyli się przyzwyczaić słuchacze, a zarazem „piwniczny” sound z tym specyficznym pogłosem sprawił, że zyskały nowy wymiar... Więcej w nich jakiegoś nieokreślonego szaleństwa. Nie brak naprawdę odjechanych fragmentów, jak chociażby solówka w pierwszym kawałku, Wyjcie psy, opartym o masywny, ciężki riff, który wolno toczy się przez pierwszą połowę utworu. Wrażenie robią „nawiedzone” wokale Nihila w drugiej na liście, niezatytułowanej kompozycji i równie upiorny, cichy fragment w jej środku. Do ciekawszych momentów płyty zaliczam też transowe Kosi ta śmierć, gdzie z powodzeniem wykorzystano nieskomplikowany patent z powtarzaniem kilku słów. Najdłuższy i zarazem najlepszy na krążku utwór, Pódź w dół, z black metalowego „standardu” gdzieś w połowie przeradza się w przestrzenną, tajemniczą kompozycję z niespokojnym, rozedrganym riffowaniem. Po paru minutach takiego „rytuału” nadchodzi utrzymana w wolnym tempie, dwuminutowa, (znów) transowa kulminacja. Prawdziwa muzyczna uczta i czołówka, jeśli chodzi o kompozycje nagrane pod szyldem Furii. Pozostałe utwory w moim odczuciu nie wyróżniają się niczym szczególnym, ale rzecz jasna nie schodzą poniżej poziomu wypracowanego w ciągu kilku lat kariery przez katowickich muzyków. Jeśli chodzi o teksty – nie zauważyłem jakichś widocznych odchyłów od poetyki, którą Nihil czarował już wcześniej. Mnie tego rodzaju twórczość jak najbardziej odpowiada, choć pewnie znajdą się i tacy, dla których będzie to grafomania albo przynajmniej balansowanie na jej granicy z poezją.

Cóż, nie jest to najlepsza płyta w karierze Furii, ale wstydu tej marce też nie przyniosła. Dla mnie dalej numerem jeden pozostaje Martwa polska jesień.

---

B0UNCE

http://musihilation.blogspot.com/2012/05/w-normie-bez-szau-furia-marzannie.html

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz